niedziela, 29 września 2013

"Szwendacze" - Ruiny opactwa w Netley

Postanowiliśmy w końcu zacząć coś niecoś więcej zwiedzać, a ja dodatkowo mam fioła na punkcie zamków, ruin, parków i innych takich dziwnych, zarośniętych miejsc. Zaczęłam szperać w sieci i zaplanowałam odwiedzenie większości takich miejsc w hrabstwie Hampshire i jednocześnie utworzyć cały cykl takich wypraw.

Na pierwszy ogień poszły magiczne ruiny, które odnalazłam jedyne 6 mil od naszego miejsca zamieszkania.
Netley Abbey jest zniszczonym późno średniowiecznym klasztorem umiejscowionym w wiosce Netley blisko Southampton.Opactwo zostało założone w 1239 jako dom dla mnichów z zakonu Cystersów.  Opactwo Netley nigdy nie było bogate, ani nie było znane z żadnych wpływowych uczonych, ani duchownych, a o jego 300-letniej historii było cicho, to mnisi byli najbardziej znani ze swojej hojności i gościnności oferowanej podróżnym i żeglarzom.

Codziennie rano mnisi zaczynali dzień od lektury rozdziału z reguł świętego Benedykta, określających zasady życia zakonnego. Zakon Cystersów został założony w 1098 z konkretnym zamiarem ścisłego przestrzegania niniejszych zasad. Zgodnie z nimi, życie zakonne było bardzo proste, oparte na dziennych rutynowych pracach, nauce i modlitwie. W nocy, mnisi spali w dużym dormitorium. Cystersi odrzucił wszystkie źródła luksusu i bogactwa. Nosili niebarwione grube wełniane habity, co doprowadziło do ich popularnej nazwy - "białych mnichów". Przestrzegali też ściśle diety wegetariańskiej i reguly milczenia. Żeby trzymać się z dala od pokus doczesnego świata opactwa cysterskie powstawały na odludziach. Choć trudno to sobie wyobrazić dzisiaj, Netley było kiedyś takim odizolowanym miejscem, w dużej mierze otoczonym gęstym lasem i wrzosowiskami.

W 1536 opactwo zostało zamknięte przez Henryka VIII, a budynek został przekształcony w rezydencji William'a Paulet'a, zamożnego polityka z dynastii Tudorów.Klasztor był wykorzystywany jako dom aż do początku XVIII wieku, po czym został opuszczony i częściowo zniszczony, a jego budulec przeznaczono na materiały budowlane. Następnie ruiny stał się atrakcją turystyczną, oraz dostarczały inspiracji poetom i artystom ruchu romantycznego.  Liczne pozostałości składają się z kościoła, budynków klasztornych, domu opata, i fragmentów pozostałych po rezydencji. Netley Abbey jest jednym z najlepiej zachowanych średniowiecznych klasztorów cysterskich w południowej Anglii.

Goście mogą obecnie zwiedzać pozostałe na swoich miejscach mury kościoła i budynków klasztornych na oraz dom opata. Niewiele pozostało z rezydencji po rozbiórce poza południowym skrzydłem, fundamentami oraz pozostałościami po ogrodach. W większości miejsc ściany sięgają do pierwotnej wysokości.Zakrystia / biblioteki, kaplica, skarbiec i niższe piętro domu opata nadal mają nienaruszone sklepienia.

Na przestrzeni lat wokół opactwa wyrosło kilka legend, może to poświadczyć Walter Taylor, budowniczy zakontraktowany do zburzenia kościoła. Legenda głosi, że przed rozpoczęciem pracy miał sen, że zostanie ukarany, jeśli popełnił świętokradztwo, uszkadzając budynek. Opactwo jest też domem dla dwóch duchów. Pierwszym jest mnich, który ukazuje się jako biała postać, a drugim jest podobno były opat jawiący się jako figura czarna.

Plan opactwa

Wejście główne

Pozostałości pomieszczenia, w którym mnisi rozpoczynali dzień od lektury reguł św. Benedykta

Pozostałości umywalni. We wnękach mnisi myli ręce przed jedzeniem i modlitwami.

U góry znajdowało się wejście do dormitoriów

Dziedziniec

Widok od strony domu opata

Główne wejście do kościoła

Nawa główna

Boczne wejście do kościoła


Zakrystia i biblioteka

Domek opata

Główne pomieszczenie w domu opata

Na tyłach domu opata

niedziela, 8 września 2013

Fredek "z fabryki kredek" i Obi...


Przekroczyliśmy liczbę 3000 odsłon z czego jesteśmy bardzo dumni. Dzię - ku - je - my!

Trafił nam się egzemplarz wybitnie trudny. Ośmioletni wałach, zupełnie surowy, którego jedynym życiowym wysiłkiem było sprawdzanie czy ktoś nie ma dla niego jakiegoś smakołyka. W gruncie rzeczy tak naszym prywatnym zdaniem ośmioletnie konie są już zbyt dojrzałe na układanie "od zera", no ale trzeba było spróbować. No i się nielicho zdziwiliśmy, a Freddy dał nam do wiwatu....


Wyobraźcie sobie trzy lub czterolatka, który nie dostaje ulubionej zabawki/cukierka. Co robi taki dzieciak? Najpierw sprawdza, bo może jednak za chwilę dostanie, potem zaczyna się płacz, histeria i tupanie nogami. Porównywalne atrakcje zafundował nam nasz Freddy. Podczas pierwszego połączenia podchodził do Czarka dwa razy, ale gdy zauważył, że marchewek nie będzie stwierdził, że nie ma o czym gadać i przez niemal bite 1.5 godziny nie dawał do siebie podejść.
 Na drugi dzień nawet dał sobie założyć siodło, ale za to kolejnego dnia...zaczęła się dzika histeria. Nagle siodło jest be i fuj, round-pen jest miejscem tortur, a poza tym nie dają smakołyków. Mało tego, zburzyli dotychczasowy światopogląd konia bimbającego na wszystko.



 Zastanawialiśmy się bardzo długo co począć z tym delikwentem i wpadliśmy w końcu na pomysł "posadzenia go na karnego jeżyka". Podczas treningu Czarek po prostu zignorował wszystkie fochy i histerie wałacha. Freddy najpierw biegał w kółko jak pokręcony, a potem dostał świra. No przecież jak tak można! Nie dają smakołyków, a teraz na dodatek IGNORUJĄ!
 Zostawiliśmy go samego w round-penie, żeby się "wyświrował" i sam znalazł wyjście z tej sytuacji, gdyż największe opory i fobie znajdują się w jego głowie. O dziwo po jakiejś godzinie uspokoił się i można go było spokojnie sprowadzić do stajni.
 Niestety to nie koniec przebojów. Freddy uroił sobie, że popręg robi mu wielką krzywdę, więc trzeba było wymyślić patent. Na razie Czarek powiązał dwa popręgi tak, że jeden koń ma pod brzuchem, a drugi przechodzi górą przez grzbiet. Dzięki temu możemy kontrolować poziom zaciśnięcia popręgu. Freddy w dalszym ciągu histeryzuje, więc czeka nas dłuuuga praca.


Pozytywnie zaskoczyła nas Obi, trzyletnia klacz. Wcześniej z padoków schodziła tylko w towarzystwie dwóch innych klaczy i musiała iść w środku. Przed pierwszym treningiem Czarek musiał ją prowadzić "na wstecznym" do round-penu, tak się zapierała.
 A ostatnio dla picu zgarnęliśmy ją z padoku samą. Szła bardzo grzecznie, bez świrowania i zapierania się. Tylko jak stanęliśmy w stajni to trzęsła się jak osika na wietrze. Praca z nią jest właściwie przewidywalna, gdyż przechodzi przez wszystkie fazy wręcz książkowo.



wtorek, 3 września 2013

Trenerzy, "układacze"...

 Dostaliśmy szansę od losu...Zaufano nam i powierzono w trening konie. Notabene zabawna sprawa, bo stosunkowo niedaleko od naszego miejsca zamieszkania, istnieje sobie stadnina zwana Eldon Stud Farm.

Właścicielka hoduje konie pełnej krwi angielskiej i to z nie byle jakich linii, gdyż jej wiodący ogier Joe Bear jest potomkiem słynnego ogiera Red Ransom, który w wyścigach powygrywał chyba wszystko co było do wygrania. Stanówka to wydatek bagatela 1000 funtów.
 Dodatkowo szefowa pomimo wieloletniej jazdy w stylu klasycznym jest uczennicą amerykańskiego westowego trenera Paul'a Yenny i zwolenniczką jego metod treningowych, które opierają się na naturalnej pracy z koniem i właściwie pokrywają się z tym co my robimy. Także ona jest zadowolona z naszej pracy i koncepcji treningowych, a my jesteśmy szczęśliwi, że w końcu ktoś nas rozumie. No i pracujemy teraz wyłącznie przy treningu koni. Nie obsługujemy stajni, nie sprzątamy, nie karmimy.

Zaczęliśmy wczoraj, a już mamy kilka powodów do zadowolenia. Na pierwszy ogień poszedł Freddie.


Wydelikacony 8-latek, pełnej krwi angielskiej, nagradzany za wszystko smakołykami. Podczas join - up podszedł do Czarka dwukrotnie...w nadziei, że coś dostanie. Nie dostał, więc stwierdził, że w takim razie on to chrzani i nie będzie współpracował. Nie i już. Po półtorej godzinie zaczął podążać za Czarkiem.
 Dzisiaj współpracował zdecydowanie lepiej i przyjął siodło, wprawdzie z niezłą paniką. Sama też nie miałam problemów z komunikacją z nim. Zabawa zaczęła się przy próbie spłukania go wodą. Ucieczki, próby kopnięcia, oberwałam również od niego głową w bark.



Następny na tapecie był kuc rasy New Forrest Pony, o imieniu Chocko. Dziesięcioletni lider, wracający do pracy po dwóch latach przerwy spowodowanej ochwatem. Ponoć spokojny i leniwy, ale na pierwszej lonży wystrzelił z zada po czym skamieniał i nie chciał się ruszyć. Teraz jednak normalnie na nim jeżdżę, próbując nauczyć go reakcji na delikatne sygnały. Nie przemęczamy się gdyż na razie po prostu jeździmy stępem z dużą ilością zatrzymań.


Dzisiaj za to "dostałam" kolejnego kuca do jazdy. Również dziesięcioletniego, Mischief. Siodłany był chyba raz czy dwa w życiu, a było to pięć lat temu, więc pracę zaczęliśmy od początku. Kuc okazał się kontaktowy, szybko zrobiliśmy połączenie. Pod siodłem fiknął kilka razy, a podczas siodłania wystawił jęzor i obślinił mi twarz. Czarek asekurował mnie przy przewieszaniu się, ale ponieważ kuc nic nie robił to wsiadłam normalnie. Ponoć była to jego pierwsza jazda. 




Ale to nie koniec, bo Czarek ma jeszcze dwie wychowanki, m.in. 3-letnią klacz pełnej krwi Domingo. Pierwszego dnia, po dwóch godzinach pracy w ogóle nie udało im się doprowadzić do połączenia. Klacz jest liderką w stadzie i łatwa nie jest, chociaż takie z początku trudne konie dają dużo radości później, po zajeżdżeniu. Wczoraj po prostu zignorowała Czarka. Dzisiaj za to dopuściła go do pewnej granicy, podeszła do niego, ale nie chciała za nim podążać. Nie bała się bata, nie chciało jej się galopować, ogólnie zachowywała się jakby robiła łaskę. "No ok, dobra niech Ci chłopie będzie nooo". Przyjęła siodło, nawet nie fikała specjalnie. Czarek wsadził nogę w strzemię, podciągnął się i prawie przewiesił. W gruncie rzeczy jeszcze godzina i klacz chodziłaby z jeźdźcem na grzbiecie, ale wychodzimy z założenia, że nie należy robić wszystkiego jednego dnia.




Kolejne "dziecko" Czarka to również 3-letnia klacz Obi. Też pełnej krwi angielskiej, niestety nie posiadam zdjęć. Wczoraj zaparła się wszystkimi czterema kopytami i nie chciała opuścić swojego stada. Cóż mogliśmy zrobić...do round-pen'u szła na wstecznym. Dzisiaj dla odmiany Czarek zrobił z nią klasyczne połączenie, wyszło wręcz książkowo. Klacz bardzo chętnie współpracowała i szybko oddała dowodzenie. W drodze do stajni dostała jeszcze lekcje chodzenia na uwiązie i chyba przyswoiła sobie prawidłowo kto może iść przodem. Jutro czeka ją pierwsze siodłanie.

W ogóle w kolejce jutro czeka na Czarka jeszcze jedna trzylatka, a na mnie kolejny kuc, a to i tak nie wszystko. W gruncie rzeczy właścicielka jest nastawiona na współpracę długoterminową w formie partnerstwa. Jest już pomysł wydrukowania nam ulotek, a i my wkrótce przejdziemy na samozatrudnienie, czyli to co zawsze chcieliśmy robić - pracować z końmi na własny rachunek.

Jak na razie wszystko idzie ku dobremu...